Spis treści
Tragiczny koniec Moniki Wilgorskiej-Stanewicz
Historia Moniki Wilgorskiej-Stanewicz z Zawiercia to brutalne przypomnienie o mrocznych tajemnicach, które czasami skrywają się za fasadą codzienności. Kobieta, zmęczona przemocą i odkryciem, że jej partner, Mariusz P., jest aktywnym handlarzem narkotyków, podjęła heroiczną, choć ostatecznie tragiczną w skutkach, decyzję o zakończeniu toksycznego związku. Jej próba wyrwania się z sideł opresji spotkała się z bezwzględną i makabryczną odpowiedzią, która wstrząsnęła lokalną społecznością.
Los Moniki splotł się z losem Mariusza P. w Jaworzniku, gdzie mieszkali razem przez trzy lata. To tam, w domowym zaciszu, rozgrywał się dramat, którego kulminacja nastąpiła w lipcu 2021 roku. Odkrycie przez Monikę prawdziwego źródła dochodów P., czyli handlu narkotykami, przypieczętowało jej los. Mariusz P., najwyraźniej uznając tę wiedzę za śmiertelne zagrożenie dla swojej przestępczej działalności, zaplanował zbrodnię ze szczególnym okrucieństwem.
Jak doszło do ukrycia ciała ofiary?
Przerażające szczegóły zbrodni świadczą o jej cynizmie i precyzji. Zanim Mariusz P. zwabił Monikę na działkę w Porębie, gdzie zadał jej jedenaście ciosów młotkiem w głowę, zorganizował pomoc w przygotowaniu miejsca pochówku. Warto wspomnieć, że sam dół, głęboki i starannie wykopany, został przygotowany na jego prośbę przez Pawła B., jednego z jego wspólników w narkotykowym biznesie. To pokazuje, jak bardzo sprawca był zdeterminowany, by zatrzeć wszelkie ślady.
Zaginięcie Moniki 9 lipca 2021 roku początkowo pozostawało zagadką, jednak szybko zaczęły pojawiać się niepokojące poszlaki. Ostatni raz widziano ją żywą z Mariuszem P. na stacji benzynowej, co tylko pogłębiało podejrzenia. Pięć dni później, samochód należący do Moniki został zauważony przez wędkarza w stawie, co było kolejnym mrocznym sygnałem, że stało się coś strasznego. Ciało odnaleziono dopiero 25 listopada 2021 roku, ukryte na działce w Porębie, a klucz do rozwiązania zagadki przyniósł zatrzymany wcześniej za handel narkotykami Paweł B.
"Każda wizyta w sądzie powoduje rozdrapywanie ran. My się leczymy, chodzimy do psychoterapeuty. Nie możemy tych traum „przerobić”" - mówiły „SE” Dorota Jóźwiak i Żaneta Wilgorska, siostry Moniki.
Wstrząsające zeznania bliskich ofiary
Proces sądowy, jak często bywa w tak drastycznych sprawach, był dla rodziny Moniki Wilgorskiej-Stanewicz prawdziwą gehenną. Konieczność ponownego przeżywania koszmaru, wysłuchiwania szczegółów bestialskiej zbrodni i patrzenia w oczy mordercy to doświadczenie, które pozostawia trwałe rany. Słowa sióstr ofiary, Doroty Jóźwiak i Żanety Wilgorskiej, doskonale oddają głębię bólu i traumy, z jaką borykają się bliscy, poszukując sprawiedliwości dla swojej ukochanej Moniki.
Ich apel o bezwzględną izolację sprawcy, Mariusza P., jest zrozumiały w obliczu zła, jakiego się dopuścił. Jak same podkreślały, "Ten człowiek jest tak zepsuty, że więzienie to jedyne miejsce dla niego. Trzeba go trzymać z daleka. Izolować". To dobitne zdanie jest nie tylko wyrazem bezsilności i cierpienia, ale także społecznym wołaniem o sprawiedliwość i ochronę przed osobami, które wykazują taką bezwzględność i brak empatii.
"Ten człowiek jest tak zepsuty, że więzienie to jedyne miejsce dla niego. Trzeba go trzymać z daleka. Izolować" - dodawały siostry.
Prawomocny wyrok dożywocia dla Mariusza P.
W marcu 2024 roku zapadł prawomocny wyrok, który przyniósł rodzinie Moniki namiastkę ulgi, choć nigdy nie zrekompensuje straty. Mariusz P. został skazany na dożywocie, co oznacza, że o zwolnienie warunkowe będzie mógł ubiegać się dopiero po upływie dwudziestu pięciu lat kary. To surowa, lecz zdaniem sądu i opinii publicznej, zasłużona kara za okrutne pozbawienie życia kobiety, która ośmieliła się sprzeciwić jego dominacji i ujawnić jego przestępcze sekrety.
Uzasadnienie wyroku, przedstawione przez przewodniczącego składu sędziowskiego Michała Marca, rozwiało wszelkie wątpliwości co do winy Mariusza P. Podkreślono, że nie był to proces poszlakowy, a ustalenia opierały się na dowodach bezpośrednich i opiniach biegłych. Nikt nie miał wątpliwości, że Monika została zamordowana nagle, z użyciem niebezpiecznego narzędzia, a jej ciało ukryto w uprzednio przygotowanym miejscu. Sprawiedliwości w końcu stało się zadość, przynajmniej w wymiarze prawnym.
Jaki los spotkał wspólników mordercy?
Zbrodnia na Monice Wilgorskiej-Stanewicz nie była aktem samotnego szaleństwa, lecz działaniem, w które zaangażowano osoby trzecie. Paweł B., który wykopał dół i wskazał miejsce ukrycia zwłok, oraz Łukasz W., pomagający zatopić samochód ofiary i zacierać ślady, również ponieśli konsekwencje swoich czynów. Ich rola w tej makabrycznej intrydze była kluczowa dla prób zatuszowania morderstwa. Sąd ocenił ich udział i wymierzył odpowiednie kary, choć znacznie łagodniejsze niż w przypadku głównego sprawcy.
Paweł B. został skazany na sześć lat pozbawienia wolności, natomiast Łukasz W. usłyszał wyrok roku więzienia w zawieszeniu. Te wyroki, choć nie tak drastyczne jak dożywocie Mariusza P., stanowią jasny sygnał, że pomoc w ukrywaniu zbrodni nigdy nie pozostaje bezkarna. Przypadek ten raz jeszcze dowodzi, że sieć przestępstwa często oplata wiele osób, ale sprawiedliwość, choć czasem wolna, potrafi dotrzeć do każdego, kto miał udział w tak potwornej historii.
Artykuł i zdjęcie wygenerowane przez sztuczną inteligencję (AI). Pamiętaj, że sztuczna inteligencja może popełniać błędy! Sprawdź ważne informacje. Jeżeli widzisz błąd, daj nam znać.