Spis treści
Polityczne domino po incydentach kolejowych
Polska scena polityczna ponownie rozgrzała się do czerwoności, a iskrą zapalną okazały się ostatnie incydenty na torach kolejowych. Zarzuty o sabotaż i dywersję szybko przerodziły się w bezpardonową walkę na słowa, wywołując lawinę wzajemnych oskarżeń między rządzącymi a opozycją. W epicentrum tej burzy stanął Mariusz Błaszczak, szef Klubu PiS, który nie przebierał w słowach, domagając się dymisji kluczowych ministrów.
Błaszczak publicznie zażądał natychmiastowego ustąpienia Marcina Kierwińskiego, szefa MSWiA, oraz Tomasza Siemoniaka, ministra koordynatora służb specjalnych. Oskarżył ich o rażące zlekceważenie sygnałów o możliwych aktach sabotażu na liniach kolejowych, co jego zdaniem miało bezpośrednio narazić bezpieczeństwo obywateli. Ta polityczna ofensywa miała uderzyć w wiarygodność obecnego gabinetu.
"To kompletni dyletanci i nieudacznicy, którzy kompromitują się każdym kolejnym wypowiedzianym zdaniem" – ocenił poseł PiS.
Czy państwo było bezsilne?
Mariusz Błaszczak nie poprzestał na personalnych atakach, rozszerzając swoją krytykę na całe państwo. Podkreślił, że „akt sabotażu, do którego doszło w powiecie garwolińskim obnażył totalną bezsilność państwa, którym zarządza Tusk”. Jego zdaniem, cała sytuacja ujawniła poważne luki w systemie bezpieczeństwa kraju, pozostawiając Polaków z poczuciem zagrożenia i niepewności.
Wśród zarzutów pojawiły się także kwestie wpuszczenia na terytorium Polski osoby karanej za dywersję, która następnie miała swobodnie opuścić kraj. Błaszczak wskazał również na chaos komunikacyjny w rządzie po feralnym incydencie oraz bierną postawę służb specjalnych, mimo obowiązywania podwyższonego stopnia alarmowego. Wszystko to miało malować obraz administracji pogrążonej w niekompetencji i marazmie.
Riposta Jacka Dobrzyńskiego
Na tak stanowcze i ostre zarzuty nie trzeba było długo czekać. W czwartek, na scenę wkroczył rzecznik ministra koordynatora służb specjalnych, Jacek Dobrzyński, który zdecydował się odpowiedzieć na zarzuty Mariusza Błaszczaka w sposób równie bezpośredni. Jego riposta, choć wyrażona z pozoru uprzejmie, miała uderzyć w czuły punkt byłego ministra obrony.
Dobrzyński opublikował wpis, w którym wbił szpilę Błaszczakowi, sugerując, że jego obecne żądania są przejawem hipokryzji i zapominania o własnej przeszłości. Wypowiedź rzecznika stała się symbolem kontruderzenia, które miało na celu odwrócenie uwagi od bieżących problemów i przypomnienie opinii publicznej o błędach poprzedniej ekipy rządzącej.
"Wpis dedykuję ku pamięci wszystkim malkontentom, którzy atakują policjantów i funkcjonariuszy zarzucając im opieszałość. Panie ministrze Mariuszu Błaszczaku, żądając dymisji ministrów Tomasza Siemoniaka i Marcina Kierwińskiego wystawia się Pan na niesamowitą śmieszność i szyderstwo" – napisał na Twitterze.
Pamiętna rosyjska rakieta
Jacek Dobrzyński, idąc za ciosem, przypomniał o incydencie, który wciąż budzi liczne kontrowersje i powraca w debacie publicznej. Mowa o rosyjskiej rakiecie Ch-55, która w grudniu 2022 roku przeleciała niezauważona pół Polski, spadając ostatecznie w pobliżu Bydgoszczy. Ta historia, choć sprzed ponad roku, idealnie wpisywała się w retorykę obozu rządzącego.
Rzecznik w swoim wpisie nie omieszkał wspomnieć o tym, jak długo Polacy musieli czekać na reakcję ówczesnych władz, w tym Mariusza Błaszczaka. To przypomnienie miało wyraźnie pokazać podwójne standardy opozycji, która dziś głośno krytykuje, a niegdyś sama mierzyła się z poważnymi wpadkami w kwestii bezpieczeństwa państwa i opieszałością.
"Życzliwie przypomnę, że Polacy musieli czekać prawie 150 dni na Pana reakcję i działanie gdy 16 grudnia 2022 roku, w biały dzień, niezauważona rosyjska rakieta Ch-55 przeleciała pół Polski i spadła 16 kilometrów od centrum Bydgoszczy. Jak donosiły media rakieta beztrosko uderzyła w ziemię 9 km od bydgoskiego lotniska, 13 km od Centrum Szkolenia Sił Połączonych NATO, a także ok. 20 km od zakładów Nitro-Chemu, należących do Polskiej Grupy Zbrojeniowej" – wskazał.
Reakcja służb specjalnych dawniej
Dobrzyński w swoim przypomnieniu nie ograniczył się do samej obecności rakiety, ale skupił się na ówczesnej reakcji służb i opóźnieniach. Zaznaczył, że dopiero po 127 dniach leżącą rakietę zauważyła przypadkowa osoba, a następstwa tego odkrycia również nie napawały optymizmem. Policja, powiadomiona natychmiast, zjawiła się na miejscu dopiero po weekendzie, a szeroko zakrojona akcja służb odbyła się po kolejnych kilku dniach.
Co więcej, sam Mariusz Błaszczak głos zabrał znacznie później, odczytując oświadczenie, w którym to on z kolei zarzucił gen. Piotrowskiemu złamanie procedury. Ta polityczna zagrywka miała odwrócić uwagę od faktycznych zaniedbań i rzucić cień na dowódców wojskowych. Dziś, w obliczu nowych incydentów, tamta sytuacja wraca jak bumerang.
"Taką mieliście wówczas szybkość i skuteczność drodzy obecni malkontenci, więc z tym obecnym waszym pouczaniem i wymądrzaniem się raczej bym się wstrzymał" – podsumował.
Akty dywersji na torach
W dniach 15-17 listopada na trasie Warszawa – Dorohusk doszło do serii wydarzeń, które wstrząsnęły opinią publiczną i stały się zarzewiem politycznej burzy. W miejscowości Mika, w powiecie garwolińskim, eksplozja ładunku wybuchowego zniszczyła tor kolejowy, co bez wątpienia świadczyło o celowym działaniu. To zdarzenie natychmiast wywołało alarm i skłoniło do podjęcia śledztwa.
Nie był to jednak jedyny incydent. Niedaleko stacji kolejowej Gołąb, w powiecie puławskim, pociąg wiozący 475 pasażerów musiał nagle hamować z powodu uszkodzonej linii kolejowej. Prokuratura szybko wszczęła śledztwo w sprawie aktów dywersji o charakterze terrorystycznym, skierowanych przeciwko infrastrukturze kolejowej i popełnionych na rzecz obcego wywiadu. To poważne oskarżenie, które podnosi rangę całej sprawy i politycznej awantury wokół niej.
Artykuł i zdjęcie wygenerowane przez sztuczną inteligencję (AI). Pamiętaj, że sztuczna inteligencja może popełniać błędy! Sprawdź ważne informacje. Jeżeli widzisz błąd, daj nam znać.