Spis treści
Kryzysowy pomysł rolnika na ratunek plonów
Polska wieś od lat zmaga się z wyzwaniami, które często wydają się przerastać możliwości pojedynczego gospodarza. Jacek Szwarc, prowadzący z żoną gospodarstwo w Szadłowicach pod Inowrocławiem na Kujawach, doskonale zna ten scenariusz. Kiedy kontrahent niespodziewanie wycofał się z umowy na zakup 30 ton czerwonej cebuli, pan Jacek stanął przed dramatycznym wyborem – patrzeć, jak plony niszczeją, czy znaleźć innowacyjne rozwiązanie.
Odpowiedzią okazała się inicjatywa samozbiorów, która w ostatnich latach zyskuje na popularności jako forma bezpośredniej sprzedaży, ale także protestu przeciwko patologiom rynkowym. Szwarc, zamiast pogrążyć się w rozpaczy, postanowił przekuć porażkę w szansę na edukację i uświadomienie konsumentów. Jego determinacja pokazuje, że polscy rolnicy potrafią być niezwykle kreatywni w obliczu systemowych problemów.
"- Pracujemy razem, o zatrudnieniu kogoś do pomocy mowy nie ma, więc produkujemy tylko tyle, ile sami jesteśmy w stanie ogarnąć - mówi pan Jacek."
Jakie warzywa oferuje gospodarz?
Gospodarstwo Szwarców koncentruje się głównie na uprawie cebuli, zarówno czerwonej, jak i żółtej, a także ziemniaków. Chociaż dominują odmiany przemysłowe, przeznaczone dla przetwórstwa, to obecna sytuacja wymusiła rozszerzenie oferty. Pierwotny problem z czerwoną cebulą otworzył drzwi do bezpośredniej sprzedaży także innych warzyw, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Klienci zaczęli dopytywać o różnorodność.
Kiedy cebula żółta będzie gotowa do zbioru, znaczna jej część zostanie przeznaczona na sprzedaż bezpośrednią, obok zakontraktowanych partii. Nawet ziemniaki, choć głównie przemysłowe, znajdą swoich nabywców wśród rodzin, które przyjeżdżają na samozbiory. "Teraz nie mamy wyjścia, bo ludzie dopytują" – żartuje pan Jacek, podkreślając jednocześnie, jak bardzo zmieniły się jego plany sprzedaży w ciągu ostatnich tygodni.
"- Kiedy dałem ogłoszenie, że mam do sprzedania 30 ton czerwonej cebuli - zebranej już z pola, czekającej na przyczepie na kupca, który wycofał się w ostatniej chwili - ludzie zaczęli dopytywać, jakie jeszcze warzywa mogą u mnie kupić. Chcieli cebulę żółtą, więc jak będzie gotowa do zbioru, część przeznaczę do sprzedaży bezpośredniej (resztę mamy zakontraktowaną). Poza tym sadzimy głównie ziemniaki przemysłowe, ale znajdzie się też trochę jadalnych. Teraz nie mamy wyjścia, bo ludzie dopytują - żartuje pan Jacek."
Samozbiory, czyli lekcja ekonomii dla każdego
Inicjatywa Jacka Szwarca to znacznie więcej niż tylko ratowanie plonów. Rolnik podkreśla, że celem nie jest narzekanie, choć widok niszczejących warzyw jest bolesny. Chodzi o uświadomienie społeczeństwu, jak funkcjonuje skomplikowany łańcuch dostaw i jakie marże są narzucane przez pośredników, zanim warzywa trafią na półki sklepowe. To bezcenna lekcja ekonomii, dostępna dla każdego, kto zdecyduje się odwiedzić jego gospodarstwo.
Co więcej, pan Jacek stawia na edukację najmłodszych, oferując specjalne rabaty dla rodzin, które przyjeżdżają na samozbiory. Dzięki temu dzieci mają szansę zobaczyć, skąd naprawdę pochodzą warzywa i ile pracy kosztuje ich wyhodowanie. To powrót do tradycji, gdzie szacunek do żywności był wpajany od najmłodszych lat. "Dziadek i tata uczyli mnie, że marnować takich rzeczy nie wolno" – podkreśla rolnik, wzywając do świadomego podejścia do jedzenia.
"- Niektórzy komentują: współczujemy. My nie potrzebujemy współczucia, nie żalimy się. Pracujemy dalej. Znaleźliśmy sposób, by towar sprzedać, a przy okazji może uda się coś więcej ludziom przekazać: uświadomić, jak długi jest łańcuch dostaw między sklepem a rolnikiem, jak ogromna marża jest po drodze narzucana. Nauczymy też dzieci, skąd się biorą warzywa, dlatego mamy rabat dla tych, którzy przyjadą do nas całą rodziną. Dziadek i tata uczyli mnie, że marnować takich rzeczy nie wolno, więc zapraszam na samozbiory - podkreśla pan Jacek."
Dramat na rynku. Dlaczego rolnicy tną koszty?
Sytuacja na polskim rynku rolnym w tym sezonie jest wyjątkowo trudna, a samozbiory to często ostatnia deska ratunku. Cena 60 groszy za kilogram cebuli, jaką rolnik mógłby uzyskać w skupie, to kwota, która ledwo pokrywa koszty, a czasem nawet jest niższa. Paradoksalnie, problemem jest zarówno "klęska urodzaju" w przypadku niektórych warzyw, jak i katastrofalne warunki pogodowe, które dotknęły uprawy zbóż.
Wielu rolników, którzy tradycyjnie zajmowali się zbożami, w ostatniej chwili zmuszonych było przestawić się na warzywa, by uratować cokolwiek z sezonu. Niestety, często odbywało się to bez odpowiedniego przygotowania zbytu, co skutkowało nadprodukcją i brakiem odbiorców. To właśnie ten brak stabilności zmusza gospodarzy do szukania alternatywnych rozwiązań, takich jak sprzedaż bezpośrednia i samozbiory.
"- Część rolników, którzy z reguły uprawiali zboża, z uwagi na warunki pogodowe i hydrologiczne przerzuciło się w ostatniej chwili na warzywa, by cokolwiek zarobić. Bez przygotowania zbytu to się jednak nie mogło udać. Inną kwestią jest to, jakie warzywa możemy znaleźć w marketach w Polsce. Klient czasem nawet nie ma świadomości, że to nie warzywa od polskiego rolnika, a sprowadzone np. z Holandii. Tam funkcjonują rządowe dopłaty do warzyw sprzedawanych za granice, w efekcie nasz rynek zalewają warzywa kupowane po śmiesznie niskiej cenie, tam rolnik się cieszy, bo ma dopłaty, a my zostajemy z niesprzedanymi plonami."
Holenderska cebula kontra polski rolnik. Kto wygrywa?
Kolejnym poważnym problemem, który uwypukla rolnik spod Inowrocławia, jest polityka importowa i jej wpływ na lokalny rynek. Polskie markety często zalewane są warzywami pochodzącymi z innych krajów, takimi jak Holandia, gdzie rolnicy otrzymują rządowe dopłaty do eksportu. To sprawia, że importowane produkty są konkurencyjne cenowo, nawet jeśli ich jakość czy świeżość budzi wątpliwości.
Klient, nieświadomy mechanizmów rynkowych, często wybiera tańszy produkt, nie zdając sobie sprawy, że tym samym przyczynia się do trudnej sytuacji polskich rolników. Efekt jest druzgocący: rodzime plony pozostają niesprzedane na polach, podczas gdy zagraniczne warzywa dominują w sklepach. To bezwzględna walka o przetrwanie, w której polski rolnik ma niestety znacznie trudniejszą pozycję startową.
Długi łańcuch dostaw i jego ukryte koszty
Problem nie kończy się na importach. Sam łańcuch dostaw między gospodarstwem a półką sklepową rozrósł się w ostatnich latach do niebotycznych rozmiarów. Każdy z pośredników, przez którego przechodzi towar, narzuca swoją marżę, co drastycznie podnosi ostateczną cenę produktu. Rolnik, który sprzedaje warzywa do skupu, często otrzymuje za nie kwoty, które nie pokrywają nawet kosztów produkcji.
Pan Jacek podaje przykład: "Za kilogram cebuli żółtej w łupinach w skupie dostanę 15 groszy. To śmieszna kwota, nie pokrywa niczego." Takie ceny sprawiają, że jakakolwiek inna forma sprzedaży niż bezpośrednia, jest dla rolnika de facto stratą. To gorzka prawda, która pokazuje, jak rozregulowany jest system dystrybucji żywności w Polsce i dlaczego samozbiory stały się tak ważnym wentylem bezpieczeństwa.
"- Za kilogram cebuli żółtej w łupinach w skupie dostanę 15 groszy To śmieszna kwota, nie pokrywa niczego. Czasy są takie, że każdy kilogram warzyw sprzedanych inaczej niż bezpośrednio klientowi to strata - mówi pan Jacek. - Przy takiej cenie to chyba lepiej zostawić te warzywa na polu, niech posłużą jako nawóz. Ale rolnicy zbierają, sprzedają, bo są nauczeni, że jedzenie to wartość - dodaje."
Czy rolnik musi mieć kasę fiskalną?
Bezpośrednia sprzedaż z pola wiąże się również z pewnymi formalnościami, które rolnicy muszą spełnić. Jeśli roczna sprzedaż na rzecz osób fizycznych nieprowadzących działalności gospodarczej oraz rolników ryczałtowych przekroczy 20 tysięcy złotych, konieczne staje się posiadanie kasy fiskalnej. Jacek Szwarc, dbając o transparentność i zgodność z przepisami, skrupulatnie dokumentuje każdą transakcję.
Paradoksalnie, to właśnie ten wymóg fiskalny, który mógłby wydawać się uciążliwy, otwiera drzwi do niezwykle cennej relacji z klientem. Spisywanie każdej transakcji w kajeciku pozwala na zamienienie kilku słów z każdym kupującym. "Cudownie patrzeć, jak ludzie przypominają sobie, skąd się biorą warzywa" – komentuje rolnik, podkreślając ludzki wymiar tej nietypowej sprzedaży, który często ginie w zmechanizowanym handlu.
"- Każdego spisuję w kajeciku, ale dzięki temu z każdym mogę zamienić dwa słowa. Cudownie patrzeć, jak ludzie przypominają sobie, skąd się biorą warzywa - komentuje rolnik."
Artykuł i zdjęcie wygenerowane przez sztuczną inteligencję (AI). Pamiętaj, że sztuczna inteligencja może popełniać błędy! Sprawdź ważne informacje. Jeżeli widzisz błąd, daj nam znać.