Poranne syreny budzą strach
Dziś, 6 grudnia nad ranem, ciszę Lubartowa brutalnie przerwał ryk syren alarmowych, wprowadzając lokalną społeczność w stan najwyższego niepokoju. Godzina 5:03 to czas, gdy wielu jeszcze śpi, a taka pobudka w rejonie przygranicznym, w cieniu trwającej wojny na Ukrainie, musi wywoływać najgorsze skojarzenia. Nie jest to odosobniony incydent w historii polskiego zarządzania kryzysowego, co dodatkowo podważa zaufanie do procedur.
Początkowo burmistrz Lubartowa, Krzysztof Paśnik, uspokajał, informując o uruchomieniu sygnałów zgodnie z procedurami po otrzymaniu sygnału z Powiatowego Centrum Zarządzania Kryzysowego. Alarm miał być związany z bieżącą sytuacją na Ukrainie, gdzie trwały kolejne ataki Rosji, a myśliwce NATO rutynowo były podrywane w zachodniej części kraju. Szybko jednak sytuacja przybrała obrót, który skomplikował pierwotne wyjaśnienia i zmusił do odwołania alarmu, rodząc lawinę pytań o jego zasadność.
"Szanowni państwo, po otrzymaniu Sygnału z Powiatowego Centrum Zarządzania Kryzysowego zgodnie z obowiązującymi procedurami uruchomiliśmy w Miasto Lubartów sygnały ostrzegawcze. Syreny zostały uruchomione w związku z bieżącą sytuacją w Ukrainie" – pisał w sobotę rano burmistrz Lubartowa Krzysztof Paśnik.
Błąd ludzki czy systemowy?
Polska Agencja Prasowa szybko rozwiała wszelkie wątpliwości, podając informację o "ludzkim błędzie" jako przyczynie całego zamieszania. Iwona Bocian-Mazur z Powiatowego Centrum Zarządzania Kryzysowego w Lubartowie ujawniła, że sygnał o „natychmiastowym zagrożeniu z powietrza dla terenu powiatu lubartowskiego” odebrano o 5:30 rano poprzez ogólnopolską sieć streamingową. Wszystko wskazuje, że decyzja została podjęta w pośpiechu, bez pełnej weryfikacji.
Sęk w tym, że Wojewódzkie Centrum Zarządzania Kryzysowego nie potwierdziło tych informacji o rzekomym natychmiastowym zagrożeniu. Okazuje się, że komunikat o zagrożeniu owszem, istniał, lecz nie dotyczył on bezpośredniego i pilnego niebezpieczeństwa. To fundamentalna różnica, która powinna była zostać wychwycona zanim mieszkańcy zostali postawieni w stan alarmu. Procedury zostały uruchomione, a następnie, równie szybko, odwołane.
"Komunikat o zagrożeniu był, tylko nie o natychmiastowym zagrożeniu. Tam gdzie zostały uruchomione syreny ostrzegające, tak również zostały uruchomione syreny odwołujące tenże alarm" – powiedziała Bocian-Mazur.
Procedury wymagają weryfikacji
Oficjalny komunikat starostwa powiatowego jasno wskazuje na sedno problemu: „Uruchomienie Procedury SPO-13 – dot. alarmowania i ostrzegania o zagrożeniu z powietrza na terenie Powiatu Lubartowskiego nie wynikało z potwierdzonych w WCZK w Lublinie informacji systemowych, ale z niezweryfikowanych informacji odebranych drogą nasłuchu streamingowego.” To podkreśla, że decyzja opierała się na niepotwierdzonych danych, co jest poważnym uchybieniem w tak wrażliwej kwestii. Czynnik ludzki, jak to ujęto, stał się kluczowy.
Incydent w Lubartowie jest kolejnym przypomnieniem o konieczności bezwzględnej weryfikacji każdego sygnału alarmowego, zwłaszcza w dzisiejszych napiętych realiach międzynarodowych. Publiczne instytucje odpowiedzialne za bezpieczeństwo mają obowiązek działać z najwyższą precyzją, by unikać paniki i utraty zaufania. Każdy taki fałszywy alarm osłabia wiarygodność systemu, co w przyszłości może mieć dalekosiężne i groźne konsekwencje.
„Uruchomienie Procedury SPO-13 – dot. alarmowania i ostrzegania o zagrożeniu z powietrza na terenie Powiatu Lubartowskiego nie wynikało z potwierdzonych w WCZK w Lublinie informacji systemowych, ale z niezweryfikowanych informacji odebranych drogą nasłuchu streamingowego. Powyższy błąd spowodowany był czynnikiem ludzkim”- głosi komunikat starostwa powiatowego.
Artykuł i zdjęcie wygenerowane przez sztuczną inteligencję (AI). Pamiętaj, że sztuczna inteligencja może popełniać błędy! Sprawdź ważne informacje. Jeżeli widzisz błąd, daj nam znać.