Tragedia w Ruścu. Były mąż zabił Kasię. Czy można było ją uratować?

2025-12-11 9:51

Tragedia w Ruścu wstrząsnęła Polską. Katarzyna, nauczycielka i właścicielka szkoły językowej z Ruśca, zginęła z rąk swojego byłego męża, Roberta K., mimo wielokrotnych zgłoszeń na policję i obowiązującego zakazu zbliżania. Dzień przed śmiercią otrzymała SMSa o groźnej treści: „Idę po ciebie”. Ten dramatyczny finał przemocy domowej rozegrał się na oczach syna, stawiając pod znakiem zapytania skuteczność systemu.

Otwarta na oścież ciemna, prostokątna framuga drzwi znajduje się w prawym górnym rogu obrazu, prowadząc do jaśniejszego pomieszczenia, z którego pada intensywne światło. Światło to tworzy wyraźny, ostry cień na podłodze i ścianie ciemnego pokoju, rozciągający się od framugi w lewo. Lewa strona ściany i podłogi jest pogrążona w ciemności, a jedynie fragment podłogi w centrum jest delikatnie oświetlony.

i

Autor: Redakcja Informacyjna AI/ Wygenerowane przez AI Otwarta na oścież ciemna, prostokątna framuga drzwi znajduje się w prawym górnym rogu obrazu, prowadząc do jaśniejszego pomieszczenia, z którego pada intensywne światło. Światło to tworzy wyraźny, ostry cień na podłodze i ścianie ciemnego pokoju, rozciągający się od framugi w lewo. Lewa strona ściany i podłogi jest pogrążona w ciemności, a jedynie fragment podłogi w centrum jest delikatnie oświetlony.

Tragiczny finał przemocy domowej

Podwarszawski Rusiec stał się miejscem, gdzie rozegrał się dramat, który od miesięcy zatruwał życie Katarzyny. We wtorek 9 grudnia 52-letni Robert K. zaatakował swoją byłą żonę, Kasię K., zadając jej szereg ciosów nożem w szyję. Kobieta wykrwawiła się na śmierć, a całe zdarzenie miało miejsce na oczach ich 27-letniego syna, który natychmiast wezwał pomoc.

To nie była nagła tragedia, lecz kulminacja narastającej od dawna przemocy i bezsilności ofiary, która wielokrotnie prosiła o wsparcie. Sytuacja przypomina inne, równie poruszające przypadki, gdzie system zawodził, pozostawiając osoby w potrzebie bez realnej ochrony. Czy i tym razem mechanizmy obronne państwa okazały się niewystarczające?

"Kasia średnio co tydzień była na policji i zgłaszała groźby. Nikt jej nie pomógł. Ta sprawa wymaga wyjaśnienia. Wysyłał jej wiadomości, w których jej groził. To było wręcz odliczanie dni do chwili kiedy to zrobi" – mówi w rozmowie z WP znajoma ofiary.

Policja znała zagrożenie?

Z relacji bliskich wynika, że Kasia regularnie szukała pomocy, zgłaszając groźby karalne ze strony byłego męża. Informacje o jej bezskutecznych próbach uzyskania ochrony na policji są szczególnie bulwersujące. Te zawiadomienia nie były ignorowane całkowicie – Komendant Stołeczny Policji zlecił weryfikację sposobu ich realizacji, co wskazuje na potencjalne zaniedbania w procedurach.

To przypadek, który po raz kolejny uwypukla problem skuteczności działań służb w obliczu przemocy domowej. Kiedy ofiary alarmują, społeczeństwo oczekuje zdecydowanych i skutecznych interwencji, a nie tylko „sprawdzania, w jaki sposób były realizowane czynności”. Dzień przed tragedią Kasia otrzymała alarmującego SMS-a: „Idę po ciebie”, co powinno uruchomić wszelkie możliwe środki ochrony.

"Nie znałam osobiście pani Katarzyny, ale słyszałam o niej bardzo dużo dobrego. Z tego, co słyszymy, sytuacja z tym byłym mężem była nie od wczoraj. Ona jakieś groźby dostawała od niego, podobno ten były mąż miał zakaz zbliżania się do niej. Jeszcze w niedzielę wysłał jej SMS-a: „Idę po ciebie”. Czyli dzień przed tragedią" – mówi pani Ewa, pracująca w pobliżu.

Kim była ofiara tragedii?

Katarzyna K. była osobą cenioną w lokalnej społeczności. Jako pedagog, prowadziła własną szkołę językową i centrum edukacyjne, a także uczyła w szkole podstawowej w Woli Krakowiańskiej. Jej nagła i brutalna śmierć wstrząsnęła mieszkańcami i wszystkimi, którzy ją znali, pozostawiając głęboką ranę w lokalnym środowisku.

Historia Kasi to kolejny sygnał alarmowy dla całego systemu. Ile jeszcze takich tragedii musi się wydarzyć, zanim odpowiednie instytucje znajdą sposób na skuteczną ochronę osób zagrożonych przemocą domową, zwłaszcza gdy sprawca ma zakaz zbliżania się, a groźby stają się coraz bardziej realne?

Robert K. usłyszał zarzuty

Po dokonaniu zbrodni Robert K. próbował uciec, jednak ostatecznie sam oddał się w ręce policji w Piasecznie. Tam, zakrwawiony, wszedł do budynku komendy, co zakończyło dramatyczny pościg. Prokuratura Okręgowa w Warszawie postawiła mu zarzut zabójstwa z zamiarem bezpośrednim, co oznacza, że mężczyźnie grozi kara dożywotniego pozbawienia wolności.

„Rany skutkowały jej zgonem na skutek wykrwawienia. Za zarzucane przestępstwo grozi kara dożywotniego pozbawienia wolności” – przekazał prok. Piotr Antoni Skiba z Prokuratury Okręgowej w Warszawie. To jedyne sprawiedliwe rozwiązanie w sytuacji, gdy system zawiódł, nie chroniąc ofiary, mimo jej desperackich apeli.

Artykuł i zdjęcie wygenerowane przez sztuczną inteligencję (AI). Pamiętaj, że sztuczna inteligencja może popełniać błędy! Sprawdź ważne informacje. Jeżeli widzisz błąd, daj nam znać.